To pierwsza taka notka, tzn. nie wiem jak to ująć. Właścicielka Jasmine straciła wenę (nie, nie psa o wdzięcznym imieniu Wena/Vena) i jej nie odzyskała, w przeciwieństwie do mnie. Trochę smutno, ale no nic... może w końcu ożyje. A ja mam dla tych nielicznych, którzy to czytają kilka informacji:
Po pierwsze doszła nowa zakładka: Adopcje. Tam już wyjaśniłam o co chodzi, ale zrobiłam jeden błąd którego póki co nie mogę poprawić, bo muszę napisać posty zapoznawcze, a mam jeszcze to . W tym błędzie chodzi o to, że historii wilka, a przynajmniej samego ogółu nie może wymyślać nowy właściciel; tzn. ja wymyślę zarys, wy resztę, ale napisałam, że może i musi. I poprawię to, ale nie teraz.
Po drugie będę pisać częściej, również z użyciem Alphy. Zrobiłyśmy (me and Jas) z niego trochę ciamajdę i muszę to koniecznie naprawić. Niestety będzie sporo postów niewiele wnoszących do fabuły, bo teraz muszę skupić się na imigrantach i na przeprowadce.
Po trzecie koniecznie wyjaśniam sprawę Rashy. Rasha również należy do mnie (Smooth M.), ponieważ jest mi dosyć potrzebny, a nie chcę tworzyć długich wątków z wilkami z adopcji. Poza tym jest moim ulubieńcem, co znaczy, że porządnie dostanie w kość xD
Po czwarte o pierni...czek zapomniałam, co miałam napisać. Aaa tak. Ogólna fabuła jest banalna:
Sage'Li atakuje Watahę, rozpoczyna się walka itd. Można wprowadzać tyle wątków pobocznych ile się zapragnie ^^ bo ja nie mam dopracowanego pomysłu na akcję.
Po piąte możemy zawierać przymierza, ale póki co, wolę zaczekać, aż pojawi się chociaż jeden nowy wilk. A co do nowych to jak już będą, co miesiąc będzie się pojawiać lista obecności, pod którą trzeba się będzie wpisać.
Po szóste i (chyba) ostatnie nagłówek i cała szata graficzna jest mojego autorstwa, choć szkielet szablonu należy do bloggera, kody CSS wzięłam z Zaczarowanych Szablonów, a zdjęcie na tle to ogólnodostępna tapeta do pobrania.
sobota, 14 grudnia 2013
piątek, 13 grudnia 2013
Shade
Skierowałem się do Jamy, znacznie wolniej niż Stamine, biegnąca w kierunku Wyroczni. Rana bolała, choć to było nic, w porównaniu z czasem zaraz po zranieniu. Jasmine wykonała kawał dobrej roboty. Stamine z resztą też, choć mogła mnie zabić tą wodą.
Potruchtałem między zaspy śniegu, kiedy wyczułem dziwny, nieznajomy zapach. Podążyłem za nim.
Znowu obcy? - pomyślałem, kiedy natrafiłem na ślady wilka, nie, kilku wilków. Wyczułem również subtelną woń przerażenia i wycieńczenia.
Zajrzałem za wzgórze, gdzie prowadziły tropy. Moim oczom ukazał się wilk o brązowej sierści, wyraźnie wyczerpany.
- Kim jesteś? - warknąłem na obcego. Ten zatrzymał się i chyba przez chwilę rozważał ucieczkę. W końcu jednak podszedł do mnie.
- Jestem Rasha. To twój teren? - zapytał cicho. Zrezygnowany. Aż mnie wzięło współczucie, prawie. Tego basiora musiała spotkać jakaś tragedia.
- Tak, jestem Alphą tutejszej watahy. - chyba słyszałem kroki. Czyli Stamine mnie szukała.
- Zaraz stąd pójdziemy, ale musieliśmy uciekać... - zaczął niejasno Rasha.
- Shade? - Stamine wystrzeliła zza pagórka ze swoją nieprawdopodobną prędkością. I zatrzymała się równie szybko, kiedy zauważyła Rashę.
- Co tu...? - zapytała zdumiona. Rasha spoglądał na nią w osłupieniu, pewnie zdziwiony jej prędkością.
- Rasha... i jego towarzysze przechodzili tędy. - wyjaśnił Shade - a co do szczegółów, to sam chciałbym wiedzieć.
Kiedy Stamine podeszła bliżej, Rasha opowiedział swoją i jeszcze sześciu wilków historię. Kiedyś należeli do jednego stada, jednak zajęli siłą terytorium innej watahy. Wilcza Straż interweniowała i wybiła połowę grupy, a resztę rozgoniła na cztery wiatry. Jedynymi wilkami spoza tamtego stada była Kinara, która od urodzenia błąkała się od watahy do watahy, ponieważ ponoć ciążyła na niej klątwa, a kiedy inni się o tym dowiadywali, natychmiast zostawała wygnana.
- Stamine? - spytałem. Teraz na serio chciałem pomóc temu wilkowi i jego towarzyszom, choćby na chwilę. Ale to zależało od Stam, czy poradzi sobie z tak dużą grupą, zwłaszcza, że nie miała nikogo do pomocy.
- Tutaj... nie, ale jeśli byśmy przeszli w pobliże sawanny, albo chociaż bardziej na zachód. Chyba mamy tam jakąś przestronną jamę? - odpowiedziała. Rozważyłem to szybko. Mogliśmy to zrobić. I tak w końcu musielibyśmy, bo zima szykowała się bardzo lodowata.
- Zawołaj pozostałych, Rasha, i chodźcie za nami. - powiedziałem do basiora.
- Ale po co? - ten tu kompletnie nie rozumiał. Stamine w końcu się nad nim ulitowała.
- Przenocujemy was, dopóki nie wstaniecie na nogi. -stwierdziła, po czym dodała z sarkazmem - I dziękuj mnie, a nie Shade'owi, bo to ja będę latać po sawannie jak wariatka w pogoni za waszym posiłkiem.
Potruchtałem między zaspy śniegu, kiedy wyczułem dziwny, nieznajomy zapach. Podążyłem za nim.
Znowu obcy? - pomyślałem, kiedy natrafiłem na ślady wilka, nie, kilku wilków. Wyczułem również subtelną woń przerażenia i wycieńczenia.
Zajrzałem za wzgórze, gdzie prowadziły tropy. Moim oczom ukazał się wilk o brązowej sierści, wyraźnie wyczerpany.
- Kim jesteś? - warknąłem na obcego. Ten zatrzymał się i chyba przez chwilę rozważał ucieczkę. W końcu jednak podszedł do mnie.
- Jestem Rasha. To twój teren? - zapytał cicho. Zrezygnowany. Aż mnie wzięło współczucie, prawie. Tego basiora musiała spotkać jakaś tragedia.
- Tak, jestem Alphą tutejszej watahy. - chyba słyszałem kroki. Czyli Stamine mnie szukała.
- Zaraz stąd pójdziemy, ale musieliśmy uciekać... - zaczął niejasno Rasha.
- Shade? - Stamine wystrzeliła zza pagórka ze swoją nieprawdopodobną prędkością. I zatrzymała się równie szybko, kiedy zauważyła Rashę.
- Co tu...? - zapytała zdumiona. Rasha spoglądał na nią w osłupieniu, pewnie zdziwiony jej prędkością.
- Rasha... i jego towarzysze przechodzili tędy. - wyjaśnił Shade - a co do szczegółów, to sam chciałbym wiedzieć.
Kiedy Stamine podeszła bliżej, Rasha opowiedział swoją i jeszcze sześciu wilków historię. Kiedyś należeli do jednego stada, jednak zajęli siłą terytorium innej watahy. Wilcza Straż interweniowała i wybiła połowę grupy, a resztę rozgoniła na cztery wiatry. Jedynymi wilkami spoza tamtego stada była Kinara, która od urodzenia błąkała się od watahy do watahy, ponieważ ponoć ciążyła na niej klątwa, a kiedy inni się o tym dowiadywali, natychmiast zostawała wygnana.
- Stamine? - spytałem. Teraz na serio chciałem pomóc temu wilkowi i jego towarzyszom, choćby na chwilę. Ale to zależało od Stam, czy poradzi sobie z tak dużą grupą, zwłaszcza, że nie miała nikogo do pomocy.
- Tutaj... nie, ale jeśli byśmy przeszli w pobliże sawanny, albo chociaż bardziej na zachód. Chyba mamy tam jakąś przestronną jamę? - odpowiedziała. Rozważyłem to szybko. Mogliśmy to zrobić. I tak w końcu musielibyśmy, bo zima szykowała się bardzo lodowata.
- Zawołaj pozostałych, Rasha, i chodźcie za nami. - powiedziałem do basiora.
- Ale po co? - ten tu kompletnie nie rozumiał. Stamine w końcu się nad nim ulitowała.
- Przenocujemy was, dopóki nie wstaniecie na nogi. -stwierdziła, po czym dodała z sarkazmem - I dziękuj mnie, a nie Shade'owi, bo to ja będę latać po sawannie jak wariatka w pogoni za waszym posiłkiem.
Stamine
Moje łapy zapadały się w śnieżny puch, kiedy skradałam się razem z Alphą. Minął tydzień odkąd Rosette i Ollie przyszli do Jamy i Shade miał się o wiele lepiej, głównie dlatego, że męczyłam Jasmine, żeby przypomniała sobie wszystko, co jakkolwiek mogło pomóc basiorowi. Zawlokłam ją nawet na stoki, żeby zebrała zioła. W efekcie rana Shade'a wyglądała jak powierzchowne, niegroźne skaleczenie. Wróżba Rosette nie spełniła się. Dodatkowo, Alpha przechodził przyspieszony kurs łowiectwa, żeby coś takiego się nie powtórzyło. Od dwóch dni wyciągałam go z Jamy i tropiliśmy ślady zwierząt albo przedstawiałam mu wszystkie słabe i mocne punkty danej ofiary.
To był jeden z takich wypadów. Z zadowoleniem zauważyłam, że Alpha wziął na poważnie ćwiczenie i głęboko wdychał zimowe powietrze, starając się wyczuć jakąś zwierzynę.
- Tutaj... - trącił nosem śnieg i parsknął - jakiś kwadrans temu przeszły łosie. Dwa, nie, trzy.
- Owszem - jako wykwalifikowana łowczyni i tropicielka wyczułam ślad kilka metrów wcześniej, ale jak na zwykłego wilka poszło mu całkiem nieźle. O ile Alphę można brać za zwykłego wilka.
- O co chodziło z tamtymi śladami, które wyczułaś tydzień temu? - zapytał nagle. Oczywiście powiadomiłam Shade'a o tamtym zapachu, choć dopiero wczoraj zorientowałam się, że to woń towarzyszy Rosette, którzy na szczęście wynieśli się już z naszego terenu. Wyczułam ich wcześniej na Ollie'm.
- To byli prawdopodobnie ci towarzysze Rosette i Olliego. Ale sprawdziłam, już się wynieśli.
- Świetnie. Nie czułam się dobrze, gdy tu byli. A co z tamtymi wilkami? - kontynuował Shade, podążając tropem. Oczywiście, zwierzęta nie mogły nas usłyszeć, używaliśmy mowy wilczych umysłów.
- Są na granicy. Chyba odpoczywają, może czekają na rozkazy czy coś. - naprawdę nie wiedziałam. Shade pokiwał głową, a ja westchnęłam cicho. - lepiej chodźmy. Mamy już dość zwierzyny na kilka dni.
Ruszyliśmy w stronę Jamy, zostawiając tropy za sobą. Nagle przypomniałam sobie o czymś.
- Idź sam, zaraz do ciebie dołączę. Wezmę tylko trochę wody z Wyroczni. - z tym wiązała się pewna historia, a mianowicie, kilka dni temu, w nocy, tknęła mnie myśl, że skoro woda z Wyroczni pomogła mi, to może pomoże i Alphie, bo nie zaszkodzi, skoro mi też nic nie zrobiła. Poszłam tam i namoczyłam w niej liście jakiejś roślinki, chyba na trawienie, po czym dołożyłam do opatrunku Shade'a. Ranem rana wyglądała o niebo lepiej a Jasmine dostała bzika i chciała koniecznie polecieć po więcej tych liści, dopóki nie uświadomiłam jej, co zrobiłam w nocy.
- Dobry pomysł. - mruknął Shade, po czym ruszył do Jamy. Ja pomknęłam w kierunku Wyroczni.
To był jeden z takich wypadów. Z zadowoleniem zauważyłam, że Alpha wziął na poważnie ćwiczenie i głęboko wdychał zimowe powietrze, starając się wyczuć jakąś zwierzynę.
- Tutaj... - trącił nosem śnieg i parsknął - jakiś kwadrans temu przeszły łosie. Dwa, nie, trzy.
- Owszem - jako wykwalifikowana łowczyni i tropicielka wyczułam ślad kilka metrów wcześniej, ale jak na zwykłego wilka poszło mu całkiem nieźle. O ile Alphę można brać za zwykłego wilka.
- O co chodziło z tamtymi śladami, które wyczułaś tydzień temu? - zapytał nagle. Oczywiście powiadomiłam Shade'a o tamtym zapachu, choć dopiero wczoraj zorientowałam się, że to woń towarzyszy Rosette, którzy na szczęście wynieśli się już z naszego terenu. Wyczułam ich wcześniej na Ollie'm.
- To byli prawdopodobnie ci towarzysze Rosette i Olliego. Ale sprawdziłam, już się wynieśli.
- Świetnie. Nie czułam się dobrze, gdy tu byli. A co z tamtymi wilkami? - kontynuował Shade, podążając tropem. Oczywiście, zwierzęta nie mogły nas usłyszeć, używaliśmy mowy wilczych umysłów.
- Są na granicy. Chyba odpoczywają, może czekają na rozkazy czy coś. - naprawdę nie wiedziałam. Shade pokiwał głową, a ja westchnęłam cicho. - lepiej chodźmy. Mamy już dość zwierzyny na kilka dni.
Ruszyliśmy w stronę Jamy, zostawiając tropy za sobą. Nagle przypomniałam sobie o czymś.
- Idź sam, zaraz do ciebie dołączę. Wezmę tylko trochę wody z Wyroczni. - z tym wiązała się pewna historia, a mianowicie, kilka dni temu, w nocy, tknęła mnie myśl, że skoro woda z Wyroczni pomogła mi, to może pomoże i Alphie, bo nie zaszkodzi, skoro mi też nic nie zrobiła. Poszłam tam i namoczyłam w niej liście jakiejś roślinki, chyba na trawienie, po czym dołożyłam do opatrunku Shade'a. Ranem rana wyglądała o niebo lepiej a Jasmine dostała bzika i chciała koniecznie polecieć po więcej tych liści, dopóki nie uświadomiłam jej, co zrobiłam w nocy.
- Dobry pomysł. - mruknął Shade, po czym ruszył do Jamy. Ja pomknęłam w kierunku Wyroczni.
Stamine
Biegłam cicho, tropiąc stadko saren. Ostatnie dni obfitowały w emocje. Teraz miałam czas, by je przemyśleć - choć niedawno zmęczenie zwalało mnie z łap. Jasmine chwaliła się, że kiedy mnie nie było (czyli trzy dni) bardzo dużo polowała, ale na mój nos, najwyżej raz coś złowiła, i właśnie dostałam potwierdzenie, bo po trzech godzinach w lesie nie złapała niczego, nawet zająca. Miałam na głowie do wykarmienia nie dwa wilki, lecz cztery, nie licząc samej siebie. Musiałam spisać się lepiej niż Jasmine.
Bandaże przemokły mi od śniegu, który obficie spadł w nocy. Truchtałam miarowo, bo nie bałam się zgubienia tropów. To właśnie największa zaleta śniegu: kiedy już nie pada, wszystkie ślady są doskonale widoczne. Te tutaj właśnie się wgłębiały, więc stado musiało zatrzymać się gdzieś niedaleko. Przyspieszyłam.
Rosette i Ollie byli dla mnie zagadką. Mówili coś o stadzie, swoim stadzie, i chcieli przekonać Jas żeby dołączyła do niego - a z Jasmine nie ma niestety pożytku innego niż przy uzdrawianiu, co znaczy, że któryś wilk z grupy, o której mówiło rodzeństwo, jest chory bądź ranny.
Moim oczom ukazała się polana mojego stadka, a na niej dziesięć wspaniałych saren spokojnie pasących się wystającą z pod śniegu trawą. Nie wyczuły mnie, więc w spokoju wybrałam dwie sztuki na cel: jedna miała ranną nogę, a druga trzymała się blisko zranionej, była więc szansa, że nie opuści towarzyszki zbyt szybko. Upewniłam się, że zatrzymują się tu na dłużej i podeszłam jak najbliżej saren. Jedna, ta zdrowa,nieświadoma zagrożenia, położyła się na śniegu. To był sygnał dla mnie, wybiegłam z krzaków i skoczyłam rannej na zad. Kłami rozorałam skórę, a krew zalała mi szczękę. Ta pode mną padła. Nie tracąc czasu ruszyłam, powarkując w stronę tej drugiej, która na mój widok rzuciła się do ucieczki. Z dzikim charkotem pognałam za sarną, rozkoszując się polowaniem. Naraz dogoniłam zwierzę i wbiłam zęby w jej zad. Zapiszczała i wyrzuciła w górę tylne nogi, prawie pozbawiając mnie łba. Puściłam i obeszłam ją. Po chwili zaatakowałam jej przednią nogę. Na koniec połamałam jej kości w kręgosłupie, żeby się nie wyrywała.
Zawyłam, jako znak dla stada, i pociągnęłam truchło do tej drugiej.Głód dawał mi się we znaki, więc zajęłam dla siebie korpus tej pierwszej. Krew łupów wymieszała się z moją własną, zorientowałam się, że jestem ranna. Znużona,potruchtałam w kierunku strumienia i ułożyłam się na śniegu pomiędzy zaspami. Zasnęłabym od razu, gdyby nie dziwny, znajomo-nieznajomy zapach.
Bandaże przemokły mi od śniegu, który obficie spadł w nocy. Truchtałam miarowo, bo nie bałam się zgubienia tropów. To właśnie największa zaleta śniegu: kiedy już nie pada, wszystkie ślady są doskonale widoczne. Te tutaj właśnie się wgłębiały, więc stado musiało zatrzymać się gdzieś niedaleko. Przyspieszyłam.
Rosette i Ollie byli dla mnie zagadką. Mówili coś o stadzie, swoim stadzie, i chcieli przekonać Jas żeby dołączyła do niego - a z Jasmine nie ma niestety pożytku innego niż przy uzdrawianiu, co znaczy, że któryś wilk z grupy, o której mówiło rodzeństwo, jest chory bądź ranny.
Moim oczom ukazała się polana mojego stadka, a na niej dziesięć wspaniałych saren spokojnie pasących się wystającą z pod śniegu trawą. Nie wyczuły mnie, więc w spokoju wybrałam dwie sztuki na cel: jedna miała ranną nogę, a druga trzymała się blisko zranionej, była więc szansa, że nie opuści towarzyszki zbyt szybko. Upewniłam się, że zatrzymują się tu na dłużej i podeszłam jak najbliżej saren. Jedna, ta zdrowa,nieświadoma zagrożenia, położyła się na śniegu. To był sygnał dla mnie, wybiegłam z krzaków i skoczyłam rannej na zad. Kłami rozorałam skórę, a krew zalała mi szczękę. Ta pode mną padła. Nie tracąc czasu ruszyłam, powarkując w stronę tej drugiej, która na mój widok rzuciła się do ucieczki. Z dzikim charkotem pognałam za sarną, rozkoszując się polowaniem. Naraz dogoniłam zwierzę i wbiłam zęby w jej zad. Zapiszczała i wyrzuciła w górę tylne nogi, prawie pozbawiając mnie łba. Puściłam i obeszłam ją. Po chwili zaatakowałam jej przednią nogę. Na koniec połamałam jej kości w kręgosłupie, żeby się nie wyrywała.
Zawyłam, jako znak dla stada, i pociągnęłam truchło do tej drugiej.Głód dawał mi się we znaki, więc zajęłam dla siebie korpus tej pierwszej. Krew łupów wymieszała się z moją własną, zorientowałam się, że jestem ranna. Znużona,potruchtałam w kierunku strumienia i ułożyłam się na śniegu pomiędzy zaspami. Zasnęłabym od razu, gdyby nie dziwny, znajomo-nieznajomy zapach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)